W KORONIE DO CUKIERNI

Nie miał Bolesław Chrobry szczęścia do dzieci. Najstarszy, Mieciek, któren po dziadku na chrzcie świętem to imię otrzymał, nie wdał się ani w ojca, ani w dziadzia. Po całych dniach tylko kimał. Wstać mu się rano nie chciało. Po południu, owszem, mógł wykołować największego nawet chojraka, ale rano - zdechł pies. Zaczem się z pościeli podniósł, wyziewał jak się należy, po plecach wydrapał, było pół do czwartej. Wtenczas do śniadania siadał. Pomalutku wtrząchał jajecznice z dwudziestu czterech jajek na słoninie ze szczypiorkiem, wrąbał pół szynki z wody na gorąco, bo nasze przodki niemożebną mieli melodie do żarcia, popił to wszystko rondlem kawy i znowuż w kimono uderzał. Ale nie na długo. Podrzymał z godzinkie, wstawał na obiadek z sześciu dań, załatwiał się z niem w krótkich abcugach i znowuż lulu. Pochrapał troszkie, patrzyć, zrywa się, pałasz ze ściany łapie i krzyczy:

„Baczność! Sołdaci do mnie! Na front jadziem! Dawać tu szkopów na jeża strzyżonych, zaraz się tu z niemy oblece!”

Ale ciemno już było, wojsko rozespane sztorcowało go na czem świat stoi i nie chciało się z nikim naparzać, zwłaszcza że i nieprzyjaciel dawno już na drugi bok się przewracał i na polu bitwy żywego ducha nie było. Polatał po mieszkaniu, pokrzyczał, lampe pałaszem niechcący zbił i wolens nolens wszyscy znowuż na spoczynek musieli się udać.

Totyż jak za króla się został, ciężkie czasy nastali. Przodki cięte na niego jak wielkie nieszczęście nazwali go Gnuśny, co znaczy, próżniak, leń, śpiąca królewna, koń Pana Jezusa, lebiega niewidymka i temuż podobnież. Ale co z tego, kiedy sąsiedzi pozabierali nam, co się dało. Każden łapał, co było pod ręką. Czesi nie Czesi, Węgrzy nie Węgrzy, podwadzali nam gronta na cały legurator, nawet Duńczyki przytaskali się z końca świata i przykaraulili nam Pomorze.

A w dużem stopniu żona, cholera, temu była winna, zaczem łachmyte z pościeli podnieść, do zajęcia rano wysłać, mówiła: „Niech śpi, niech go szlak trafi z jego całem państwem!” Bo musze panu nadmienić, że to była rajchsdojczka, rodem z Berlina, która naumyślnie za tego flimona się wydała, żeby nasz zniszczyć. Nazywała się Ryksza...

- Chwileczkę, panie Teosiu - przerwałem wykładowcy. - Widzi pan, że miałem rację twierdząc, iż żona Popiela nie nazywała się Ryksa, to było imię małżonki Mieczysława Gnuśnego, a zatem dziadek pański się mylił.

Pan Piecyk popatrzył na mnie z ironią, po czym rzekł spokojnie:

- Tak pan myślisz, możliwe... Chociaż kto wie? A teraz powiedz mnie pan, czy o wiele moja małżonka ma na imię Julcia, sklepikarz na Targówku, niejaki Kropidłowski, nie może posiadać żony Julci? Mnie się zdaje, że może, a nawet na mur ma, bo nie dalej jak wczoraj pogotowie go zabrało do Przemienienia Pańskiego skutkiem dlatego, że ta dana osobistość zaprawiła go przez sercowe zazdrość kilowem gwichtem w ciemie. Modna jest dzisiej Julcia między kobietamy, modna w dawniejszem czasie była Ryksza.

Rysunek 05-1.gif

Umilkłem zawstydzony, a pan Piecyk odchrząknął i wykładał dalej.

- Otóż więc ta dana Ryksza, z chwilą kiedy mąż się przeniósł do „alei sztywnych”, zaczęła się u nasz rządzić jak szara gęś. Podatek na kawalerów nałożyła, w koronie od rana do nocy po mieście ganiała Za sprawonkami w koronie, do cukierni na plotki w koronie i w ogólności wszędzie tem królewskiem nakryciem głowy szyku zadawała. Znudziło to się, ma się rozumieć, nareszcie narodowi i zaczęli się bunta, strejki i rozruchy. Widzi Ryksza, że nieklawo. Zapakowała w nocy manatki na fure, państwowe fondusze na pensje dla urzędników, bo to jak raz było przed pierwszem, z banku podwadziła i chodu do Berlina z Kaziem.

- Z kim?

- Z Kaziem Odnowicielem. Ten Kazio to był, uważasz mnie pan, jej chłopak. Z nieboszczykim Próżniakiem go miała. Dzieciak był nawet, nie można powiedzieć, dobry, ale też troszkie po tatusiu ciepła klucha. Chociaż nie miał życzenia do Niemiec jechać, matki się bojał i musiał. W Berlinie oddała syna do duchownego seminarium, a sama dawaj się z giestapowcami za nasze pieniądze podbawiać.

A w kraju temczasem zaczęło być bardzo niedobrze. Króla nie ma, forsy nie ma i na dobitek pogani zaczęli nazad głowy podnosić. Bożków potopionych przez Mietuchne Pierwszego z wody wyciągli, podszykowali troszkie i znowuż msze do nich odprawiać zamiarują. A na czele tych pogańskich fetniaków stanął niejaki Maślanka...

- Zaraz, zaraz, mnie się wydaje, że to był Masław...

- Masław, Maślanka czy Masełko mniejsza o to, dosyć na tem, że z mleczarsko-jajczarskiej branży i że niemożebnie rozrabiał. Widzą nasze staroświeckie rodaki, co się robi, wsiedli na furmanki, bo koleje państwowe jeszcze wtenczas nie egzystowali, i zapychają do Berlina.

Rysunek 05-2.gif

Przylecieli do tego seminarium, ale jem powiedzieli, że Kazio już wyzwolony na księdza w jakiemś klasztorze się znajduje. To oni walaj do tego klasztoru, przyjechali, zasztukali do bramy, patrzą, a tu jem zakonnik jakiś otwiera. Kaziek nie Kaziek, Odnowiciel nie Odnowiciel? Poznać go nie mogli, bo zamiast królewskiego fraka, habit na sobie posiadał i białem sznurkiem był przepasany, także samo włosy, zaczem mieć po królewsku zaondolowane - zerem do skóry ostrzyżony, tylko wianuszek ma naobkoło głowy.

„Kaziek, jak ty wyglądasz? Co ty tu robisz? - w te odezwali się nasze rodaki słowa. - To ty niemieckiego księdza odstawiasz, za klasztornego ciecia z kluczamy przy bramie się zatrudniasz, reformackie pigułki po nocach kręcisz, a tem w Polsce pogani, taka ich w te i nazad, głowy podnoszą, kościoły na dancingi przerabiają, bożków drani wszędzie ustawiają, czy to tak być powinno, czy to pasuje do Piastuszkiewicza, czy pradziadek Miecio w grobie się przypadkiem nie przewraca, czy prababcia Dąbrówka cie czasem w nocy nie straszy. Ty tu melzupkie krugom cały dzień opychasz, a na królewskim dworze twoje spadkowe gięsi Maślanka z kapustą i kartoflami piure w krzyże wbija?!”

Wyszedł Kazio koniec końców z nerw, klucze do rowu, na furmankie wskoczył i zasunął do Polski, tam się z Maślanką w trymiga obleciał, bożków nazad do Wisły i zajął się remontem. Wypalonych domów do cholery i trochę wtenczas było - wszystkie co do sztuki poodnawiał, tanio - na klejowo, ale za to raz dwa.

„Jestem Odnowiciel czy nie jestem!” - krzyczał, jak mu rząd forsy na wapno, ugier i ultramaryne żałował.

„Jesteś, Kaziuchna, jesteś!” - wołał żywo minister skarbu i wypłacał moniaki, chociaż potrzebne mu byli na walkie z analfabetyzmem i różne akcje od A do Z.

Wieczoramy na kursa dla dorosłych uczęszczał i był podobnież pierwszem królem, któren drukowane czytać umiał i tabliczkie mnożenia znał na wyrywki.