LENIWE PIEROGI KRÓLOWEJ BONY

W dzisiejszym wykładzie miał pan, panie Teosiu, opowiedzieć o królowej Bonie - przypomniełem panu Piecykowi widząc, że długo jakoś nie zaczyna prelekcji.

Profesor Piecyk spojrzał na mnie ironicznie i rzekł:

- O czym miałem mówić, sam dobrze wiem, tylko nieprzyjemnie jest mnie o tem wspominać, z powodu że zgorszenia boje się uskuteczniać.

Ta owa Bona, czyli kuchta do dzieci, troszkie na siłe się za naszego Zygmonta wydała. Z miasta Rzemu do Krakowa przyjechała, żeby królewskie dzieci palre franse po włosku uczyć i kuchnią się zająć, a temczasem takie oko do króla zaiwaniała, taki makaron z szynką na drugie śniadanie mu podstawiała, że dał się chłop na wędkie wziąść i zakochał na amen. Dzieciaki brudne, zasmarkane, obszarpane po podwórku cały dzień latali, a Bone król sobie przygruchał i co noc wodę do kuchni pić chodził, gdzie ta owa Bona łóżko polowe na noc sobie rozstawiała.

Raz ich królowa nakryła i Bone na zbity łeb! Wtenczas stragan z włoszczyzną na placu przed Mariackiem kościołem jej założył, gdzie do ładnej forsy na kalafiorach, pietruszce i szpinaku doszła.

A jak tylko pierwsza żona oczy zamkła, jeszcze dobrze żałoba nie wyszła, król na zapowiedzie z nią dał. Stragan wydzierżawili jakiejś babie, a ona się leguralną królową została.

Rysunek 17.gif

Rodzina, ma się rozumieć, krzyk podniesła, że włoski garkotłuk, koszyczkowem karmiony, nie ma prawa do rodziny wejść, ale było za późno.

Dopiero po weselu sporutował Zygmont, jakie to cholere zaślubił. Ze strażakiem, co na ósme i dwunaste z Mariackiego kościoła hejnał zaiwaniał, sercowej znajomości nie chciała skończyć i krugom wieprzowe kotleta mu na wieże posyłała. Wróżki i Cyganki po staremu do niej przychodzili i co się dało z rzeczy wynieść, wynosili. Także samo na rajce do magla latać nie przestała.

A już najgorsze, że salonowego alibi nie mogła się nauczyć i stale i wciąż z pyskiem do króla wyskakiwała i dobrego słowa nigdy od niej nie usłyszał. Tylko furt: stary i stary. „Stary, daj mnie forsy na kapelusz!” „Stary, nie chrap!” Stary to, stary tamto...

Tak się rozniesło to po całej Polsce, że nikt inaczej o królu się nie wyrażał, tylko „Stary”. I tak się już zostało, że my, historyki, zmuszone jesteśmy także samo Zygmontem Starem go nazywać.

Ale na tem nie koniec, własne synowe arszenikiem na szczury otruła, bo się jej nie spodobało, że syn się z szemraną wdówką, przystojniaczką, niejaką Radziwiłłówną z domu, ożenił. Wdówka była oblatana i nie dała sobie pani starszej zanadto podgrymaszać. Jak już nie mogła z Boną wytrzymać, obcinała ją w te słowa:

„A przymknij się, mamusia, na pięć minut, bo tu nie magiel ani brama, tylko stołowy pokój.”

Niby takiego tromfa jej zasuwała na te konto, że służba domowa lubi sobie w tych dwóch miejscach gadki założyć.

Rzecz naturalna, że Bone cholera na to brała, kupiła za złotówkie trucizny i w leniwych pierogach synowej podała. Wszyscy się od razu zmiarkowali, co i jak się stało i jak się kapusie z urzędu śledczego zaczęli koło Bony kręcić, w nocy okradła Wawel do suchej nitki i nazad do Rzemu za lewem paszportem najechała.

Próbował nasz rząd później te forse, rzeczy i pościel odebrać, do sądu podał Mussoliniego. Ale adwokaci tak całe sprawe zaszczekali, że Mussolini wyparł się w żywy kamień i kamfora.

- Panie Teosiu - przerwałem wykładowcy - pańscy słuchacze zarzucają panu, że zbyt jednostronnie oświetla pan nasze dzieje, że mówi pan tylko o królach. Czy nie zechciałby pan, omawiając „złoty wiek zygmuntowski”, zobrazować pokrótce wspaniały rozwój naszej ówczesnej kultury i nauki?

- Można - odrzekł pan Piecyk z powagą. - W tem czasie derektorem Pimu, czyli ministerstwa od przepowiadnia wiatru, deszczu i inszego gradobicia był niejaki Kopernik, któren do dziś dnia w charakterze figury z koszykiem w ręce na słupie naprzeciwko Świętego Krzyża siedzi.

Otóż, uważasz pan, ten Kopernik, ponieważ że wszyscy byli na niego cięte, bo się przepowiednia nigdy nie zgadzała, miał cykorię, że posadę straci.

Jak on kazał brać parasol i kalosze, słońce takie uderzało, że pot ludziom oczy zalewał, a jak znowuż przepowiadał pogode słoneczne, oberwanie chmury następowało i ludzie zmoczone do suchej nitki do domu wracali.

Ze zmartwienia, że go zredukują, wynalazek Kopernik zrobił.

„Ziemia się kręci” powiedział jednego razu. „A sprawdzić możecie to łatwo, ale tylko pod ankoholem się znajdując. Człowiek trzeźwy tego nie zauważy bo przyzwyczajony jest tak nogamy przebierać, żeby mu ziemia nie uciekła. Ale mało wiele przebywając na gaziku, od razu widziem, że wszystko się kręci, domy nie domy, latarnie nie latarnie, a jak się zatrzymamy, ziemia na nasz nie czeka, gania dalej, a my się przewracamy na mordę”.

Tak powiedział Kopernik.