KRÓL Z HANDLOWĄ SMYKAŁKĄ

Patrz pan, jak nam się składa. - Jak raz na Krakowskiem króla Zygmonta szykujem, i właśnie Władysława Czwartego, któren ten pomnik pareset lat temu nazad swojemu tatusiowi postawił, zmuszone jesteśmy dzisiej poruszyć.

W ogólności, nie można powiedzieć, chłopak był nienajgorszy, a przede wszystkim miał dużą smykałkie handlową. Bo weź pan na przykład pod uwagie taką rzecz. Szkopy w tamtem czasie każdemu nowemu naszemu królowi zmuszone byli tak zwany „hołd pruski” uskuteczniać. Robiło się to w ten deseń, że król siadał w stołowem pokoju na krzesełku, dywanik sprzed łóżka przed niem rozkładali, ministrzy obtaczali go naobkoło. Zza portiery wychodził niemiecki książę, klękał na dywaniku i do pucu przysięgie wierności na wieczne czasy mu składał.

Otóż więc, jak Właduchna za króla nastał, szkopiak nie miał życzenia przed niem klękać i chciał się z tego wykupić. Pokątnie przez znajomych zaznaczał, że dużą forsę by dał, żeby ten hołd mógł się odbyć w cztery oczy, w bocznem pokoju na stojący.

Król pomyślał chwilkie i mówi:

„Dobra, pies z niem tańcował i z jego hołdem, niech będzie na stojąco nawet w łazience, ale to musi kosztować sto patyków.”

Nawet niedużo powiedział, chociaż to byli przedwojenne tysiące, kiedy to literek czystej wyborowej, zdaje się, cztery złote i pięćdziesiąt groszy kosztował. Szkop się zaczął targować, płakać. Opuścił mu Władek dychę i za dziewięćdziesiątaka przeszedł ten hołd w kuchni czy przedpokoju. Sam król nawet nie był obecnem, tylko jakiegoś koleżkie swojego posłał.

Inszą razą za dwieście tysięcy rubli odstępnego zrzekł się prawa do carskiej korony.

A to znowuż, uważasz pan, było tak. W swojem czasie Ruscy obrali go za cara, ale tatuś nie pozwolił mu do Moskwy jechać i tak się zostało.

„Nie, to nie” - myślą sobie Ruscy i wybrali innego, ale Władek miał carskie ledykimacje - czarne na białem, że jest carem. Trzeba było to od niego wydostać. Zażądał dwieście kawałków. Dali mu. Naliczyli forsę i proszą o zwrot ledykimacji. Władek szuka po kieszeniach, przewraca szuflady, nie ma, kamień woda. Ledykimacja zginęła.

Jak tak, to Ruscy chowają forsę nazad. Widzi Władek, że krewa, harmonię pieniędzy mu sprzed nosa sprzątają, zły się zrobił jak cholera, ministrów sztorcuje na czem świat stoi. Ale Ruskie do pucu tak te fors chowali, wypłacili mu dwieście tysięcy rubli samemy „świnkamy”, tylko przy świadkach musiał się przysiąc, że ledykimacja faktycznie zginęła i kwit załączyć z redakcji, że trzy ogłoszenia w dziale zagubionych dokumentów opłacił. A dlatego taki był pies na pieniądze, że fatalne długi posiadał. Szczery był chłopak, fondował na prawo i lewo, komu się dało. Totyż Potocczaki i Radziwiłłoszczaki, co się koło niego kręcili, za cholere nie chcieli się zgodzić, żeby się ożenił. No, bo faktycznie, z kawalera każden nażyje, forsy pożyczy i temuż podobnież. I ochlaje kawalerskie u Fukiera też mieli swoje znaczenie.

Rysunek 22.gif

A z drugiej znowuż strony Władzio widzi, że niedobrze, pensja za rok naprzód wybrana, „hołd” dawno wypotrzebowany, „świnka” została mu się jedna i tylko dlatego, że była pęknięta i brzęku nie miała. Totyż na siłę chciał się żenić i przygruchał sobie jedne hrabinie, ale mu się nie dali z nią ochajtnąć, że była niemieckiej religii, druga znowuż, mówią, że za ruda, trzecia ma krótszą nogie, i tak go kołowali ładne pare lat.

Aż się koniec końców zgniewał, pojechał do Wiednia i z cesarzową dał na zapowiedzie. Magistracki ślub wzięli w Wiedniu, ale kościelny u nasz, u Fary. I znowuż miał z tego nieprzyjemności. Miasto Kraków z pyskiem na niego wyskoczyło, że wszelkie uroczystości królewskie, jak koronacje, śluby i pogrzeby najładniej w Krakowie wychodzą.

A najwięcej się mądrzył niejaki „à la Hawełka”, któren na Rynku knajpę prowadził i zawsze podczas takiego zjazdu pekiel pieniędzy zarabiał. W ogóle ciężkie miał życie Władek Czwórka - Szwedzi co i raz grandy różne mu uskuteczniali i musiał się z niemy naparzać.

A już co Turki, to niemożebnie się prowadzili, stale i wciąż przez granice się do nasz wtranżalali i nie mógł sobie król inaczej z niemy poradzić, aż zmuszony był Kozaków na nich napuszczać. Kozaki, to jak sama nazwa nasz poucza, byli faceci otczajne, czyli że niemożebne chojraki. Sempatyczne nawet, lecz nerwowe. Ale za to manto komuś spuścić, wycisk dać, to już fachowcy pierwszej klasy.

Spomknął się z niemy Właduchna, wypił, zakąsił i dawaj ich na Turków bontować.

„Coże oni, chałwą karmione, wam będą podgrymaszać, to wy takie kozaki jezdeście, żeby byle złamany Turek z wasz się nabijał. W kuchnie ich i chodu do mnie!”

Co z tego wyszło, zaznacze panu szanownemu następną razą.