JAK SOBIESKI “PRZEROBIŁ” CESARZA

Byłem, panie szanowny, wczoraj cały dzień w Wilanowie - zaczął pan Piecyk.

- W celu?

- W celu, żeby sobie, jak się należy, króla Sobieskiego przypomnieć, o którem będę miał zaszczyt dzisiej parę słów zaznaczyć.

- Jak to o Sobieskim? - przerwałem zaniepokojony - przecież, o ile pamiętam, dziś kolej na króla Michała Korybuta Wiśniowieckigo.

- Wiśniowiecczak, faktycznie, był pare lat za króla, nawet, nie można powiedzieć, chłopak porządny i z dobrej rodziny, ale ciepła klucha, czyli lelum polelum i w tem ciężkiem czasie nie nadawał się dla nasz, dlatego tyż nie zamiaruje się nad niem rozczulać.

Kawał Polski Turkom oddał, czem niemożebnie mnie zgniewał i dlategożem go wykreślił z historii. Dla mnie go nie było.

O, Sobieski, to jest król, jak się należy, kawał chłopa, Turkom knoty zasuwał raz koło razu, niemożebnie austriackiego cesarza Leopolda obciął, Wilanów, jak się należy, wyszykował, o niem możem sobie porozmawiać.

- Ale słyszałem, że za bardzo był uległy wobec swej małżonki Marii Kazimiery.

Pan Piecyk spojrzał na mnie przeciągle:

- Czego, uległy? A każden z nas nie posiada swej Marysieńki? Każden z nas za takiego znowuż mocnego kozaka jest w domu?

Szybko zmieniłem temat, kierując rozmowę na wyprawę wiedeńską.

- Z tem Wiedniem, to, uważasz pan, było tak. Król Sobieski jak raz drogie pod Wilanowem drzewkamy wysadzał, kiedy przyjechali austriackie szkopy i dawaj przed nim klękać i prosić, żeby jechał pod Wiedeń, bo Turki niemożebny okład jem dają i w kocioł ich wzięli pod samą stolicą. Król drzewko odstawił pod ścianę, spojrzał się na szkopów jak na wariatów i zaznacza:

„A choleraże mnie do tego, że wasz leją, co ja z wami, na jeża strzyżone, dzieci chrzciłem czy jak, żeby dla waszych pięknych oczów rolniczą rozrywkie rzucać i tłuc się na drugi koniec świata? A jak Wiśniowiecczakowi Kamieniec Turki odbierali, tośta mu pomogli? Poszliże wont, nie denerwujcie króla-rycerza! Dosyć mam już być za przedmurze chrześcijaństwa, na letniakach chcę trochę posiedzieć.”

Ale szkopy, szemrane cwaniaki, wstali z kolan, otrzepali portki z ziemi i nadmieniają:

„No, dobra, nie to nie, niech tam turecki sułtan w dalszem ciągu po haremie chodzi, 365 żon po łopatkach klepie i śmichy-chichy sobie uskutecznia, że takich Sobieskich »trzech na kilo u niego wchodzi«, że z przedmurzem lipa, jednem słowem, że król dlatego pod Wiedeń nie chce jechać, bo mojra odczuwa.”

Dał się naciąć Sobieski, obsztorcował sułtana, Austriaków, piekło w całem domu zrobił, że aż szyby dzwonili, ale koniec końców wsiadł w kolejkie i do Warszawy do Gienieralnego Sztabu pojechał. Kazał ogłosić mobilizacje i jazda pod Wiedeń.

- Podobno Maria Kazimiera maczała w tym ręce - zauważyłem nieśmiało.

Rysunek 24.gif

- A jeżeli o wiele nawet tak,to co? Jak żona łeb dzień i noc mężowi przez tydzień suszy, to można jej takiej drobnostki odmówić? Dużoś pan takich mężów widział?

Zamilkłem. A pan Piecyk mówił dalej:

- Zły jak wielkie nieszczęście przyjechał król pod ten Wiedeń. Wjechał z huzaramy na takie górkie, konia nahajem i na dół. Sułtan jak raz w pałatce siedział, kawe po turecku popijał, a jedna żona przed niem tańczyła „polkie z wężem”.

A tu pałatka się przewraca i wlata na koniu Sobieski. Jak zobaczył sułtana, przypomniało mu się, co Austriaki mówili i krzyczy:

„Achże ty, kawą z fusamy szprycowany, coś ty za głodne kawałki opowiadał?! Kogo u ciebie trzech na kilo wchodzi!?” - A potem do sułtanowej zaznacza: „Pokaż pani na chwilkie tego węża!”

Odebrał jej węża, za kuper go i lu niem sułtana w morde raz, drugi, trzeci, aż wąż zakitował, a sułtan spuchł równo na obydwie strony.

- No nie, to już pan chyba przesadza. Ani historia, ani legenda żadna o takim fakcie nie wspomina - zaoponowałem.

- Czy wspomina, czy nie wspomina, domyślić się możem, że tak być musiało - rzekł ostro pan Piecyk i wykładał dalej:

- Jednem słowem, Turki w drebiezgi zostali rozbite, a Sobieski kazał zapakować sułtańskie pałatkie, węża wypchać i odesłał do Wilanowa. Sam zajął najładniejsze mieszkanie w mieście i poszedł się przekimać.

Na drugi dzień defilada. Orkiestra podgrywa wiedeńskiego walczyka. Z jednej strony Sobieski zapycha na tureckiem ogierze, a z drugiej strony cesarz Leopold w damskiem kapeluszu z rajeramy na dorożkarskiem koniu, bo lepsze sztuki Turki mu zabrali. Podjeżdżają do siebie i żaden nie ma życzenia pierwszy się ukłonić. (Sobieski - faktycznie, jakiem prawem? A cesarz, bo kawał drania).

Byliby już przejechali koło sibie jak dwa nieznajome osobnicy, ale Sobieski myśli sobie: „Czekaj, lebiego niewidymko, ja cie przerobie”. Podnosi rękie w góre, szkop myślał, że król się kłania, ściąga żywo kapelusz ze łba, aż pióro złamał. A Sobieski mówi:

„A kiszkie z grochem!” - i podkręca staropolskiego wąsa.

Publika w śmiech, cesarz niemożebnie obcięty, jednem słowem chasena z historycznem wydźwiękiem.