AUGUST MOCNY I PAROKONKA

Pan Piecyk przyszedł na wykład w fatalnym humorze, rzucił na stół wielki rulon, który przyniósł z sobą, i bębniąc palcami po stole, milczał ponuro.

Po dłuższej chwili przystąpił do rozwijania rulonu mówiąc jak gdyby do siebie:

- Mocny, mocny, szkopska jego mamusia była... Mocny August, bo u nasz sobie fest żołądek wyłożył. Żarł za czterech, to i siły nabrał.

- Na kogo pan się tak irytuje, panie Teosiu? - przerwałem wreszcie monolog panu Piecykowi, udając, że nie domyślam się, iż w ten sposób właśnie zaczyna prelekcję o panowaniu w Polsce Augusta Drugiego Sasa, zwanego także Mocnym.

- Na kogo cholera mnie bierze? Na tego saksońskiego szkopa, którego nasze przodki za króla wybrali, żeby żadnemu z Sobieszczaków tej posady nie dać, chociaż po tatusiu się jem należała. Ale u nasz to tak zawsze, byle zagraniczna aflega nam jemponuje, a wyrób krajowy, czy to będzie król, czy sztuka materiału na jesionkie, szaconku nie budzi.

Spójrz się pan na tego mordziastego lebiegie z damską siwą ondulacją - tu pan Piecyk wskazał palcem na portret Sasa wśród Matejkowskiej galerii królów polskich. - Widzisz pan, jakiego Garkowienkie odstawia? Sam najsilniejszy siłacz w całej Polsce. Mistrz ciężkiej wagi! Faktycznie, wszystkie turnieje walki francuskiej w owem czasie wygrywał. Rozumiemy sami, że musiał wygrywać, bo każden atleta sie bojał, że jak go rozłoży na wszystkie cztery łopatki, do mamra się może dostać. Totyż każden, kto z niem walczył, pierwszy się kładł na dywanie i krzyczał:

Rysunek 25.gif

„O rany... proszę króla, jaki król mocny! Puść mnie, król, do wielkiej cholery, bo mnie, król, obojczyk złamiesz!”

Ma się rozumieć, to atleci balona z niego robili, żeby się cieszył, że taką krepe posiada. A on uwierzył i nie tylko na francuską walkie stale i wciąż wszystkich wyzywał, ale i takie sztuki pokazywał, że parokonną dorożkie z tyłu za rysory łapał i na miejscu zatrzymywał.

Sałaciarze także samo do pucu dawali się zatrzymywać... Niby tyż to konie batami leli, a za lejce w tył ciągli i „prrr, pieska wasza niebieska” na nich wołali, żeby się królowi nie narażać, bo się bojeli, żeby jem prawa jazdy nie odebrał.

Ale ma się rozumieć król, któren w trzeźwem stanie derożki na Marszałkowskiej albo na Nowem Świecie za rysory z tyłu łapał, nie miał swojej powagi. A na dobitek draniem ostatecznem się okazał i z innemy naszemy sąsiadami kompinował, jakby tu rozbiór Polski zrobić, meble z Warszawy powywozić i G.G. u nasz założyć.

W jednem się tylko przyczynił, że ogród w prencypalnem punkcie Warszawy zasiał i teraz nasz magistrat ma co zmniejszać co i raz i któredy nowe ulice przeprowadzić. Ale nazwał go „Saski”, tak samo jak i Saski Plac, tak samo jak i Saskie Kiępe.

Rozchodziło mu się o to, żeby się szkopy mogli później o te rzeczy upominać, jak o swoją własność. Ale to jeszcze nie wszystko. Młodych Sobieszczaków na roboty do Niemiec wysłał i w ogólności niemożebnie u nas rozrabiał.

Aż koniec końców zgniewało to szwedzkiego króla, któren, po tych ciężkich knotach otrzymanych od księdza Kordeckiego pod Częstochową, rozkochał się niemożebnie w Polakach i za koleżkie z namy był. Załadował król szwedzki swoich Szwedziaków na okręta, przywiózł do Gdyni, wysadził i dawaj Sasa po Polsce ganiać.

Kołowali się tak przez czas dłuższy, aż koniec końcem Sas poważniejszy wycisk otrzymał i najechał do saksonii.

Ponieważ że jak zawsze po wojnie mieszkań było brak, w miastach ruin do cholery i trochę, a zwłaszcz sprawy kwateronkowe byli mocno zaniedbane, zapreponował król szwedzki Polakom, żeby poznaniaka, niejakiego Stanisława Leszczyńskiego, królem polskim obrali. Tak się tyż stało. Od tej pory poznaniaki za fachowców od kwateronku, zagęszczania i przesiedlania uchodzą do dziś dnia.

Czego dowodem mamy nowego wiceprezydenta Srokie z miasta Poznania do Warszawy zgodzonego.