AUGUST III TRONKOWY

Jeżeli o wiele teraz rozwiniem ten ruron i rzuciem okiem w prawy winkiel, co tam ujrzemy? - rzekł pan Piecyk rozwijając wielki rulon papieru, stanowiący litografię zatytułowaną „Poczet królów polskich”. - Ujrzemy tam mordziastego faceta w białej perudze z filiżanką w tak zwanej lewej górnej końcówce ciała, czyli w ręku.

Facet ten to August numer trzy, także samo Sas.

Teraz musiem się zastanowić chwilę, co tyż może się znajdować w tej danej filiżance?

Dzieciom w szkolnem wieku nauczyciele zmuszone są trajlować, że filiżanka zawiera białe kawe z kożuszkiem, kakałko czyli tyż herbatkie z mleczkiem. Ale my, historycy, wiemy dobrze, że ta owa filiżanka miesci w sobie ćwiartuchnę gołdy, czyli sznapsa, czyli czystej wyborowej. W najlepszem razie może to być czerwony barszczyk, jeżeli król w czasie zdejmowania fotografii znajdował się po większej rozróbce, czyli ochlaju. A dlaczego możem to stwierdzić? Dlatego że wiemy, że ten Auguściak był niemożebny kizior, czyli oliwa.

Niezależnie od tego miał dużą melodię do żarcia, o czem łatwo możem się przekonać po „walizce”, jaką przed sobą nosił i która jest odrobiona na tej fotografii.

Rysunek 26.gif

„Za króla Sasa rąb, pij i popuszczaj pasa” mówiło się w tem czasie w Polsce, bo szlachcice brali z niego przykład i „młócili” za trzech, a pili za czterech.

Ten król, jak sobie podkrochmalił, różne niemożebne grandy w pijanem widzie uskuteczniał. Siadał sobie na przykład pod fontanką w Saskiem Ogrodzie z dubeltówką w ręku, a magistrackie ciecie kijami od zbierania „papierków”, czyli mundsztuków , napędzali od bramy na Królewskiej różną zwierzynę, którą w klatkach z lasu w tem celu przywozili. Byli tam zające, dzikie świnie, wiewiórki i temuż podobnież.

A król spod fontanny trzask co i raz do którejś sztuki z dubeltówki. Możem sobie wyobrazić, co się wtenczas w Saskiem Ogrodzie działo. Niańki z wózkamy do Marszałkowskiej albo Niecałej smarowali. Kupcy zapychali kłusem za Żelazną Bramę. Krzyk, dym, huk, jednem słowem Sodoma i Gomora. A podgazowany król się tem nie przejmował, tylko co i raz inne zwierzyne brał na muche - albo w górę strzelał, żeby publikie straszyć.

O wiele by to był leguralny polski król, nigdy bym marnego słowa o niem nie powiedział, trudno, gazownik, ale nasz rodowity. Ale że ponieważ to był szkop, któren naszego króla tylko odstawiał, możem o niem się w ten sposób wyrazić.

Często się zdarzało, że jak o jednego za dużo wygondolił, zaczem w zająca, w figury, które tam na rogach alejek byli poustawiane, wtrafiał. W ten deseń poutrącał ręce gołej gipsowej facetce pod tytułem Wenus, która już się potem do ogrodu nie nadawała i w charakterze historycznej ruiny do Narodowego Muzeum musiała być przeniesiona. Tam w gablotce figurowała, publice ją za ciężkie pieniądze pokazywali jako Wenus Milońskie, czyli że wykopane z ziemi w Milanówku.

Była to tak zwana naukowa lipa, którą dyrekcje muzeów często lubieją się posługiwać nie tylko u nasz, ale także samo i za granicą. Do tej serii należą wypchane sjamskie siostry, czyli zrośnięte dwie ofiary losu, cielę z dwoma głowamy, kobieta z brodą i temuż podobnież.

Gaz był wtenczas znacznie tańszy niż obecnie, ale dzień w dzień gazować i w kołyskie się zaprawiać, to nawet królewskiej pensji nie starczy. Totyż już trzeciego każdego miesiąca August Tronkowy bez grosza chodził. Na razie lepsze interesa kredytowali na ćwiartkie wódki, bigosik, jajeczko mole, ale jak zobaczyli, że nie uiszcza, dzwonka śledzia nigdzie bez pieniędzy nie mógł dostać.

Wtenczas Auguściak do ministra skarbu, tyż szkopa, niejakiego Brühla, uderzał, żeby mu akonciaka na przyszłe pensje odpalał. Brühl sztorcował go od ostatnich, ale koniec końców odpalał mu zawsze parę złotych.

Sam za to kradł obiema rękamy, co się dało, i z tych kradzionych forsiaków chałupę sobie postawił w prencypalnem punkcie miasta, na Saskiem Placu. Dwie boczne oficynki i jedna poprzeczna. Do samego powstania stała ta posesja, ale rządowa już była, bo komisja specjalna ją skonfiskowała, jako że za kradzione z państwowego banku pieniądze była postawiona.

Auguściak z temy paroma złotemy, co mu drań Brühl odpalał, nie mógł się pokazać w żadnej kanjpie pierwszej kategorii. Ani do „Renesansu”, ani do „Bristolu”, ani do „Bukieta” wstępu już nie miał.

W łódkie wsiadał i na drugie strone Wisły się przeprawiał. Tam w piwiarni „Pod Dębem” rozrabiał, na karuzeli jeździł, na drewnianej sali z różnemy zdziramy tańczył, jednem słowem, jak to mówią, prowadził się niemożebnie.

Na te pamiątkie mamy do dzisiaj Saskie Kiępe.