STRYJO JÓZIA PONIATOSZCZAKA

Wszyscy dobrze pamiętamy żelazne figure gołego faceta z pałaszem w reku, któren na koniu przed Saskiem Ogrodem do samego powstania siedział.

- Był to książę Józef Poniatowski - przerwałem mimo woli panu Piecykowi jego kolejny wykład o naszych dziejach.

Spojrzał na mnie z wyrzutem i mówił dalej:

- Rzecz jasna, że nie Kopernik, otóż więc obecnie o niem będziemy mieli zaszczyt parę słów zaznaczyć, ale tylko pokątnie. Główne mowe będziem zawalać o jego stryju, któren po wykitowaniu Augusta III Tronkowego za króla u nasz się został.

Zaczniem dlatego od bratanka, że stryjo nie cieszy się u nasz tak zwaną opinią. Po prostu w charakterze króla, mówiąc naukowo, był cholere wart.

Na derektora BOS-u kwalifikacje posiadał, kto wie nawet, czyby jako prezydent miasta Warszawy nie obleciał - ale na króla był w tamtem czasie za frajer. Za to młody Poniatoszczak, ten w prześcieradle, dał się całej Warszawie lubić. I po mojemu pomnik mu się przed Saskiem Ogrodem należy, niekoniecznie na goło, bo faktycznie wstyd przed zagranicznemy gośćmi, które często tamtędy przejeżdżają, żeby nasz bohater narodowy za takiego rozmamłanego lebiegie konnej jazdy używał. Dlaczego w ten sposób został odrobiony - nie wiadomo.

Rysunek 27.gif

Są dranie ludzie w Warszawie, które mówią, że było jednego razu tak, że książę ciut, ciut pod muchą w samem prześcieradle na konia skoczył i z plaży Poniatówki do gienieralnego sztabu tak letko ubrany zasunął. I podobnież na te pamiątkie w ten deseń przez jakiegoś zagranicznego rzeźbiarza odrobiony został. Ja tam nie wierzę, żeby tak być mogło. Ale nawet o wiele tak, no to co? Poniatoszczak ułan był, chłop równy jak rzadko, mógł sobie czasem pozwolić. To co? To mamy mu teraz pareset lat dokuczać? Kto ma prawo, chyba rodowita właściwa żona, ale książe nie frajer, w kawalerskiem stanie do końca życia się znajdował. I owszem, zgadzam się, że jako figura w publicznem miejscu stojąca w dzisiejszem moralnem czasie wywdzięku nie posiada. Totyż powinno mu się dorobić ułańską czapkie, perelinę na futrze, także samo mundur. Koń obowiązkowo musi mieć siodło i kantar. Ale postawić go na starem miejscu się należy.

Gadają, że obszarnik z ziemiańskiej branży, ale to było dawno, dzisiaj do średnich chłopów co najwyżej by się zaliczał. Już by się Urząd Skarbowy tem zajął.

Poniatoszczak jako kawaler w ułanach służył i znakiem tego „oliwa” był nastajaszczy i różne rozróbki po warszawie uskuteczniał. Co i raz do króla przylatał któś z rachonkiem: a to kielner z „Renesansu&rdquo, a to Bursiak za kwiaty dla jakiejś artystki, a to znowuż nieboszczyk Kiliński za lakierowane oficerki, bo trzeba panu szanownemu wiedzieć, że Poniatoszczak ubrać się lubiał i nosił się jak lalka.

Zgniewało to koniec końców króla, kazał go zawołać jednego razu i mówi:

„Józiek, jak pragnę zdrowia, co ty chcesz stryja z torbamy puścić czy jak? Ja takżesamo mam wydatki, tyż lubię sobie przyzwoicie podchromolić, tyż kawaler jestem i na konto wolnej miłości swój ekspens mam. Dla nas dwóch nie wystarczy. Już mnie tu minister skarbu pare razy podgrymaszał, że dwie pensje naprzód akontamy wybrałem, tak dłużej być nie może.”

No i ma się rozumieć, pojechał z niem do banku Skowronka na Bielańskie ulice, zaręczył za niem, pożyczkie dostali i wybudował mu te chałupe koło Zamku - froncik i dwie oficynki.

„Trzy pokoje z kuchnią na froncie sobie zostawisz, a oficyny lokatorom się wynajmie. Każdego ósmego przejdziesz się po mieszkaniach, komorne zbierzesz i będziesz miał na ochlaj. Więcej o żadnych rachonkach nie chce słyszeć i kielner nie kielner, lubiler nie lubiler, każdego jednego na zbite szyje ze schodów własnoręcznie spuszczę” - w te słowa król się wyraził, potem korone na głowe i poszedł do Łazienek na spacer.

W ten deseń tak zwany pałac „Pod Blachą” powstał.

Na razie król z okien zamku kapował, o której Poniatoszczak do domu wraca i kogo ze sobą przywozi i nieraz przez lufcik go sztorcował. Ale koniec końców nic z tego nie wyszło, bo wojna się zaczęła i ochrona lokatorów. Całe komorne Jóźkowi na paczkie papierosów nie wystarczało. Potem postawili Nowy Zajazd i pałacu „Pod Blachą” wcale za niem nie było widać. Teraz znowuż stał się widocznem.

No, ale pobarłóżmy teraz troszkie o stryju.

Jak już zaznaczyłem, król Stanisław August nie ma zanadto dobrej marki. Faktycznie, za jego panowania Polska nasza kochana za ofiare losu się została, ale on sam nie był temu winny.

W każdem bądź razie po śmierci nie powinno się go obczerniać.

- Istotnie „de mortuis aut bene, aut nihil” - wtrąciłem znowu.

- Tak jest, co po polsku oznacza: „Na mortusiaków nie pyskować, bo mogą nasz w zaduszki nastraszyć”.

A już takie draki, jakie urządzał mu na pogrzebie Składkowski, faktycznie nie byli do niczego podobne. Przed wojną to było, ciało z zagranicy zostało do nasz przywiezione i miał się odbyć po formie pogrzeb. Miejsce na Powązkach rodzina zakupiła, pokładne było opłacone, tylko na cmentarz jechać. Ale Składkowski się w to wtajemniczył i zaczął biuroktaryczne rozróbkie.

Najsampierw akt zejścia mu się nie spodobał. Kropki brakowało. Potem zażądał świadectwa od doktora, któren króla ostatnio leczył, potem zaświadczenia z Chorej Ubezpieczalni, że nigdy nie należał i nie korzystał ze świadczeń. Jednem słowem, kazał sobie przedstawić, jak to mówią: „dwóch świadków, trzy wezwania, klucz od mieszkania i fotografie ojca”.

Ma się rozumieć, rodzina miała tego dosyć, plac na Powązkach opyliła jakiemuś innemu nieboszczykowi, a króla pochowała po cichu gdzieś na prowincji.

Tak było po śmierci. Jak się prowadził za życia, jak poetów co czwartek na flaki z pulpetamy zapraszał, jak się ze swojem młodszem famieliantem podbawiał, zaznaczę panu szanownemu drugą razą.