Rysunek 29.gif

SEJM W KARAFCE

Jaki tam był król Stasio, taki był, ale koniec końców chciał się przyczynić i troszkie porządku w Polsce zaprowadzić. Nie udało mu się to, bo byl facetem cykoryjnem i za dużego mojra przed sąsiadamy odczuwał. Na razie wziął się dosyć ostro do roboty, sejm czteroletni zwołał i tak zwane prawo „waty” w kibinimatry, czyli na zbitą twarz wyrzucił.

A te prawo było takie, że o wiele w sejmie znalazł się chociaż jeden poseł, któren podczas głosowania nad jakiemś programem krzyknął jedne tylko słowo: „Wata!”, sejm był nieważny, posłowie brali forse i rozjeżdżali się do domów. I to bez różnicy,czy ten ów poseł by zalany w dym, czy wszyscy wiedzieli, że za forse to zrobił.

Bywszy na miejscu dawniejszego marszałka sejmu, wziąłbym takiego drania za krawat, za filar wyprowadził i powiedział: „Chuchnij no, poseł!” - i jeżeli tylko mało wiela ankoholizmem by podjeżdżał, ledykimacje poselskie, zniżkie tramwajowe i bezpłatny bilet kolejowy bym odebrał, żeby go niedotyklności pozbawić, a potem odwrócić bym mu się kazał i kopniaka w pierwsze krzyżowe zasunął: „Wont, siroto, bez ojca i matki, jak nie umiesz się w sejmie, jak się należy, prowadzić”. Ale wtenczas inaczej było, cały sejm przez jednego drania się rozjeżdżał i nie można było żadnej sprawy po formie załatwić.

Nawet jak Konstytucje 3 Maja się uchwalało, trzeba było sejm w karafkie nabić. A detalicznie było tak:

Bojał się król i lepsze posłowie, żeby dranie „waciaki” nie zaczęli jem szurać przy głosowaniu nad tą konstytucją, to nie mieli inszego wyjścia, tylko do pucu naznaczyli posiedzenie na piątego maja, a w tem trakcie po cichu trzeciego się zjechali i całe te robote bez tamtych łobuzów odwalili.

Tamte przyjeżdżają piątego, a woźne w sejmie w śmiech, że niemożebnie w karafkie zostali nabite, i kota jem pognali.

Ale cóż, konstytucja była dobra, różne prawa ponaznaczała, że nasza kochana Polska mogła się była jeszcze wyratować, ale sąsiedzi do tego nie dopuścili.

A najgorszy był, ma się rozumieć, szkop - cara zbontował, Austrie, cholere, napuścił i wszystka trzech się za nasz wzięli. Kościuszko walczył, szewc Kiliński zdrowo się z warszawskiemi remiechami na Starówce namęczył. Józiek Poniatoszczak chciał także samo odrobić to, co stryjo naknocił, ale sie koniec końców uszarpali.

Józiek różnie próbował, w jakiś czas potem z niejakiem Napoleonem się spomknął, któren w tem czasie za dużego kozaka był i całej Europie knoty zasuwał, ale koniec końców leżał jak neptek. A Poniatoszczak życie przy niem stracił, bo Napoleon, jak spod Lipska pryskał, most za sobą wysadził w powietrze i koleżkie na drugiej stronie zostawił...

Nadmienie jeszcze tylko, że Stanisław August w mieście Petersburgu jako bezrobotny umarł i na tem zakończem barłożenie o polskich królach.

Wybierzem się tylko jutro rzucić okiem na zamkowe gruzy, na pałac Józia „Pod Blachą” i zobaczem, jak tam z ruchem na trasie W-Z.